Piła napój z przeżutych manioków, nosiła głowę wielkiego węża boa i dwa miesiące mieszkała w dzikiej dżungli z Indianami amazońskimi. Renata Matusiak, podróżniczka z Kędzierzyna-Koźla, opowiedziała nam o swojej niezwykłej podróży do Ameryki Południowej i fascynacji plemieniem Achuar.
Renata Matusiak na co dzień jest nauczycielką w Publicznej Szkole Podstawowej nr 9 w Kędzierzynie-Koźlu, jednak swoje serce oddała pasji, jaką są podróże. Wcześniej Renata jeździła do Afryki, Azji Centralnej i na Bliski Wschód, gdzie zafascynowała ją tamtejsza kultura. Kilka miesięcy temu wróciła z kolejnej podróży, tym razem zwiedziła Amerykę Południową. W tej części świata nasza podróżniczka spędziła rok. Pracowała jako wolontariuszka w fundacji pomagającej najbiedniejszym rodzinom. Mieszkała w Ekwadorze, gdzie dwa miesiące żyła w głębokiej dżungli, poznając niezwykłe plemię Achuar zamieszkujące dorzecze rzek Pastaza i Morona na pograniczu ekwadorsko-peruwiańskim. Zanim jednak trafiła do dżungli, kilka miesięcy spędziła na wybrzeżu Ekwadoru. Podróżniczka nie ukrywa rozczarowania kulturą, w której przez ten czas przyszło jej mieszkać.
- Ludzie mieszkający na wybrzeżu bardzo różnili się mentalnie od tych, których dotychczas poznawałam. Przeżyłam swoisty szok kulturowy na widok panującej tam rozwiązłości. Było to zderzenie z poprzednim światem, w którym spędziłam całkiem sporo czasu. Przecież do tej pory obracałam się w kulturze muzułmańskiej, nie umiałam się przestawić i na przykład swobodnie biegać po ulicach w krótkich spodenkach i krótkim rękawku – wspomina Renata.
Ludzie zamieszkujący wybrzeże Ekwadoru maja dzieci z różnymi partnerami i w różnych miejscowościach, czasem mieszkają z rodzicami, a czasem z kimś innym.
- To, co mnie totalnie zaskoczyło, nie spotkałam się z tym w żadnym innym kraju, to postępowanie matek. Jak się kobieta zakocha, to zostawia swoje dziecko, nie ważne, czy ma ono kilka miesięcy, czy lat, matka po prostu odchodzi z nową miłością – dodaje.
Mimo szokujących zasad moralnych paradoksalnie nas, Europejczyków, uważa się w tej kulturze za rozwiązłych.
- Oni uważali, że my chodzimy do dyskotek prawie nago i każdy z każdym uprawia seks. Tak o nas myślą. Oglądają telewizję i na jej podstawie wyciągają wnioski, oceniają nas przez pryzmat telewizji – mówi.
Duża część Ekwadoru to jednak dżungla i zwiedzenie tej części świata było dla Renaty Matysiak bardzo kuszące. Mimo pewnych obaw, ciekawość zwyciężyła.
- Dżungla kojarzyła mi się z milionami odmian owadów, myślałam, że sobie tam nie poradzę, bo już z samymi komarami miałam ogromny problem. Z drugiej strony świadomość, że ten tajemniczy świat jest tak blisko... Jak mogłabym go nie odwiedzić. Postanowiłam pojechać – mówi podróżniczka.
Jednak pojawił się dylemat, w jaki sposób dotrzeć do celu. Filigranowa kobieta nie byłaby w stanie samotnie z maczetą przemierzyć gęstwin, a zorganizowane wycieczki, gdzie przewodnik pokazuje zwierzątka i roślinki jest czymś całkowicie nie w jej stylu. Renata chciała, jak w każdej swojej podróży, poznać prawdziwy świat, a nie ten wykreowany dla turystów. Kiedy była w mieście, stolicy jednej z prowincji, skąd awionetki latają do dżungli, spotkała nauczyciela z osady. Przyjechał do miasta na egzamin. Postanowiła porozmawiać z nim i nieco się wprosić do jego świata. Nauczyciel zgodził się i zabrał Renatę do dżungli.
- Nie zapomnę tego dnia, kiedy polecieliśmy. Była piękna pogoda, miasto szybko zniknęło z pola widzenia, a zamiast niego pojawił się niesamowity obraz. Piękne błękitne wstęgi rzek i niesamowita zieleń. Gdy dolecieliśmy, czekała nas jeszcze godzinna przeprawa łodzią motorową, bo do wioski nie prowadzą żadne drogi, tylko rzeki – opowiada.
No i zaczęło się… życie naszej podróżniczki poza cywilizacją z indiańskim plemieniem Achuar. Poznała rodzinę nauczyciela i pokazano jej dom, w którym będzie mieszkać.
- Byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam zaledwie kilka ścian z deseczek wyglądających jak płot i dach z liści palmowych. Jadło się to, co zdobyto na polowaniu, uprawiało maniok - rodzaj słodkich ziemniaków i platany, banany do gotowania – mówi.
Maniok jest podwójnie ważny w życiu plemienia, można go gotować i jeść, ale również jest podstawą napoju, który przyrządzają. Piją to wszyscy Indianie amazońscy, to napój z przeżuwanego manioku, zwany chicha. Sposób jego przygotowania jest nieco zaskakujący. Maniok gotuje się w dużych kotłach, następnie po kawałeczku przeżuwa i… spluwa.
- Dla mnie było to trudne, zawsze wołałam jakieś dziewczynki, aby mi pomagały. Robią to tylko kobiety, bo ślina kobieca ma enzym, który powoduje dobrą fermentacje. Jak cały garnek jest porządnie przeżuty, to zamyka się go i odstawia do jutra. Na następny dzień dolewa się wody, odcedza na sitku i można śmiało pić – wspomina Renata.
Taki napój musi być przygotowany każdego dnia dla męża i dzieci. W wyjątkowe okazje, gdy np. przychodzą goście, też nie może go zabraknąć. Serwuje się chichę z ręcznie wykonanych misek. Jeśli mężczyzna ma np. dwie żony i przychodzi gość do domu, to każda musi poczęstować przyrządzaną przez siebie chichą. Im lepiej przeżuty maniok, tym napój jest słodszy i pyszniejszy.
Plemię Achuar dzień zaczyna już dwie godziny przed wschodem słońca, piją wtedy herbatę z dużą zawartością kofeiny. Herbata pochodzi z rośliny, która rośnie tylko w dżungli amazońskiej. W trakcie jej popijania rozwiązują codzienne problemy, dużo rozmawiają. Po wypiciu napoju po kolei znikają w dżungli i wymiotują.
- Jest to dla nich obowiązkowy, tradycyjny rytuał oczyszczania organizmu. Ja również z nimi piłam tę herbatę, ale w mniejszych ilościach. Pewnie dla tego nie miałam odruchu wymiotnego, musiałam się nieco do tego przymusić - wyjaśnia.
Kobieta z plemienia cały dzień zajmuje się posiłkami, uprawą, pilnowaniem ognia. Na polowania chodzi z mężczyzną tylko po to, aby nieść upolowane zdobycze. Mężczyzna, wojownik, nie zawraca sobie głowy noszeniem zdobyczy.
- Pamiętam, jak wybrałam się na polowanie, mężczyźni dopadli wielkiego węża boa, ukręcili mu głowę, zawinęli w liście i odruchowo wręczyli mi do niesienia. Dla nich to było zupełnie naturalne. Owszem pomagali mi, jak miałam przekroczyć rzekę, wspiąć się gdzieś wysoko, byli dżentelmeńscy. Jednak jeśli chodzi o noszenie, to czułam się jak kobieta z wioski. To są niesamowicie silni fizycznie ludzie. Jak miałam nosić maniok w tych ogromnych koszykach, to nie potrafiłam nawet oderwać ich od ziemi. Dziewczynki mają mniejszy koszyk do noszenia i ja tylko z takim ciężarem dawałam sobie radę – wspomina.
Życie w dżungli nie było dla Renaty trudnym wyzwaniem. Jedyny dyskomfort, jaki odczuwała, był spowodowany tym, że w wiosce, gdzie wszędzie było dużo błota, musiała niemal codziennie chodzić brudna.
- Gotuje się przy ogniu i chodzi po błotnistym terenie. To wszystko powoduje, że człowiek niemal cały dzień chodzi ubrudzony. Teraz, jak jestem w Polsce, to się napawam widokiem pomalowanych czystych paznokci. Brud nie był dla mnie jednak dużym problemem, bo miałam tam wiele atrakcji i ciągle coś ciekawego się działo. To było dla mnie wystarczającą nagrodą za chodzenie cały dzień umazaną błotem. Miałam jednak świadomość, że ja wrócę do swojego świata – opowiada.
Mimo zachwytu nad Indianami amazońskimi, Renata Matusiak nie wyobrażała sobie, aby zamieszkać w dżungli na dłużej. Kobiety żyją tam zupełnie inaczej niż w krajach cywilizacyjnych.
- Nie mogłabym tam mieszkać na stałe, bo życie kobiety jest strasznie monotonne. Niby są na takich samych prawach jak mężczyźni, ale pracują bardzo ciężko i ciągle rodzą dzieci. Mężczyźni Achuar nie zostawiają swoich kobiet, tak jak to często jest spotykane na wybrzeżu. Kobiety rodzą wiele dzieci i robią to same, nigdy nie widziały na oczy lekarza. Pamiętam, jak urodziło się dziecko i ja podekscytowana biegałam po wsi, rozgłaszając dobrą nowinę. Wszyscy patrzyli na mnie jak na dziwaka, mówili „co w tym dziwnego”, była w ciąży to teraz urodziła. Dla nich nie ma w tym nic nadzwyczajnego – mówi podróżniczka.
Codzienność w wiosce to przede wszystkim wczesna pobudka, ciężka praca i sen często już o godzinie 19 lub 20.
- Słońce zachodzi tam o godzinie 18, wiec sen po przepracowanym dniu przychodzi bez trudu. Jedynie niedziela wyglądała nieco inaczej. Niewiele się tam robi, główie pije chiche i cały dzień gra w piłkę – wspomina Renata.
Gdy nauczyciel trafia do zupełnie innej kultury, jego uwadze nie umykają sposoby wychowawcze miejscowej ludności. W wiosce Achuar były one dość nietypowe i dla Europejczyka szokujące.
- Jeżeli jakieś nieco starsze dziecko jest niegrzeczne, wysyła się je do lasu, aby spędziło tam samotnie noc, bez jedzenia. Po takiej nocce dzieci wracają skruszone i zapłakane. Byłam zaskoczona takim sposobem na ukaranie niesfornego dziecka – opowiada.
Tygodnie mijały i zbliżał się czas pożegnania z plemieniem Achuar, z jednej strony towarzyszyła naszej podróżniczce ogromna radość na myśl o domu, lecz z drugiej strony strasznie ciężko było jej zostawić tych niezwykłych ludzi. Renata Matysiak ma jednak nadzieję, że będzie miała okazję ponownie pojechać do dżungli amazońskiej i odwiedzić swoich przyjaciół.
Reklama
Żyła w dżungli wśród Indian. Nauczycielka z Kędzierzyna-Koźla i jej niesamowita podróż do Ameryki Południowej
- 18.06.2017 16:35
Powiązane galerie zdjęć:
Napisz komentarz
Komentarze