Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 20 września 2024 01:48
Reklama
Reklama

Wyszedł na rower, jakby jechał na krótką wycieczkę. Dwa tygodnie później dojechał nad Atlantyk

Wyszedł na rower, jakby jechał na krótką wycieczkę. Dwa tygodnie później dojechał nad Atlantyk
Bezmiar oceanu na horyzoncie, pod stopami skalisty brzeg krańca Europy, a w pokonanym polu blisko trzy tysiące kilometrów i własne słabości. Kędzierzynianin Marek Suszek wybrał się w samotną podróż rowerem do Portugalii. W Niespełna dwa tygodnie dotarł do celu podróży, którym był przylądek Cabo da Roca.

Marek wyruszył w trasę 26 maja. Zaplanowana do Portugalii podróż, była jego największym jak do tej pory rowerowym wyzwaniem. Jazdę na poważnie rozpoczął w 2010 roku, kiedy samotnie wyjechał nad Balaton. W kolejnych latach jeździł po Polsce i Czechach. Razem z żoną doczekali się syna, do którego wkrótce dołączyła córka. Dzieci państwa Suszek od małego uczestniczyły z rodzicami w wyjazdach. Markowi ciężko było jednak wybrać się na daleką wyprawę, z uwagi na konieczność poświęcenia czasu rodzinie. W końcu, gdy dzieci nieco podrosły, zdecydował się na Portugalię.

To był prawdziwy „spontan”, wyjazdu nie poprzedziły żadne przygotowania fizyczne.

- W zasadzie wyruszając na wyprawę o długości trzech tysięcy kilometrów wyjechałem z domu przygotowany jak na wycieczkę na Górę św. Anny. Zabrałem ze sobą zapasową dętkę, łyżki do opon, koszulkę, getry, majtki i skarpetki na zmianę, dwie koszulki termoaktywne, kurtkę, kamizelkę, dwa małe garnuszki, śpiwór i namiot — wylicza Marek.

Początek wyjazdu był bardzo udany pod względem odległości, które Marek pokonywał w ciągu jednego dnia. Najlepszy był jeden z odcinków pokonanych w Niemczech, w trakcie którego rowerzysta przejechał 295 kilometrów. Problemy pojawiły się we Francji. Obfite opady deszczu zmusiły kędzierzynianina do zmiany trasy przejazdu.

- Pierwszego dnia niepogody przejechałem niecałe 150 kilometrów, kolejnego nieco ponad 170. To nie był zwykły deszcz, a bardzo obfita mżawka. Deszcz padał praktycznie poziomo, a towarzyszyły mu bardzo nieprzyjemne porywy wiatru. Przez trzy dni jechałem mokry od stóp do głów, spałem w mokrym śpiworze, trzęsąc się z zimna. To była prawdziwa walka. Zdecydowałem się na przejazd południem Francji, gdzie pogoda była lepsza i udało mi się znów wykręcać co najmniej 200 kilometrów dziennie — opowiada kędzierzynianin. - To była walka również z samym sobą o to, by zachować szanse na ukończenie wyprawy. W takich chwilach potrzeba wielkiej determinacji. Człowiek odbiera jednak bardzo ważną życiową lekcję – jeśli bardzo się czegoś chce, upartym dążeniem do celu można naprawdę wiele osiągnąć.

Nowa droga była oddalona dalej na południe od zaplanowanej i krótsza o około 500 kilometrów. Rytm dnia wyznaczał czas do zachodu słońca. Każdego dnia kędzierzynianin wstawał o świcie, by po krótkiej toalecie i posiłku wyruszyć w dalszą drogę. Gdy zaczynało zmierzchać, znajdywał skrawek ziemi, na której rozkładał maleńki namiot i kładł się spać. Wyprawa była swojego rodzaju wyścigiem z czasem. Marek miał wykupiony bilet na samolot, którym miał powrócić do Polski. Choć kędzierzynianin przejechał przez pół Europy, to nie miał zbyt wiele czasu na nacieszenie się jej urokami. Zwiedzał z siodełka, w trakcie dnia zatrzymywał się tylko przy sklepach, by uzupełnić zapasy.

Do Portugalii dojechał na czas, niewiele jednak brakowało, by nie załapał się na lot do Polski, a to za sprawą źle oznaczonego terminalu na lotnisku. — Zdążyłem rzutem na taśmę, miałem dużo szczęścia, że udało mi się wrócić na czas do domu — wspomina.

Z lotniska w Warszawie odebrała go żona, która przez cały czas była dla niego wsparciem. Było to dla niego ważne, bo wyprawa wcale nie była sielanką. W Hiszpanii samotnego rowerzystę złapał kryzys. — Fizycznie nie czułem się źle, ale w pewnym momencie ogarnęła mnie duża tęsknota za domem. Chciałem zobaczyć dzieci i żonę, a byłem bardzo daleko od nich. Szybko jednak udało mi się pozbierać - mówi Marek.

Kilka dni po zakończeniu podróży kędzierzynianin obmyśla już kolejne wyprawy. Cel to Skandynawia, którą Marek chciałby objechać za dwa lata. Co sprawia, że wciąż myśli o kolejnych wyprawach?

- Każdy ma swoją motywację. Dla mnie jest to pełna przygoda. Wstajesz rano i aż do wieczora nie interesuje cię nic innego poza drogą. Nie wiesz, gdzie znajdziesz się na zakończenie dnia, ani w jakich warunkach przyjdzie ci nocować. Życie jest za krótkie, by spędzić je w fotelu — uważa rowerzysta.

Powiązane galerie zdjęć:

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
PRZECZYTAJ