Od uroczystej gali i odbioru nagrody minęło kilka tygodni. Czy zdążył pan już ochłonąć?
- To było ogromne przeżycie, ale nie mogłem sobie pozwolić na zbyt długie świętowanie, bo na miejscu jest dużo pracy. Sama gala była bardzo dużym i emocjonalnym przeżyciem. Zarówno miejsce, w którym nagroda była wręczana, jak i ludzie nominowani do nagrody zrobili na mnie wyjątkowe wrażenie. Spotkałem bardzo wielu ludzi, którzy poprzez swoją działalność propagują wartości Ireny Sendlerowej, pracują z innymi, pomagają im.
Laureaci nagrody imienia Ireny Sendlerowej nazywani są „naprawiaczami świata”. Czy czuje się pan kimś takim?
- Cokolwiek udało mi się zrobić do tej pory wynikało tylko i wyłącznie z mojej niezgody na to, co się dzieje. Mamy wiele szczęścia, że mieszkamy w kraju, gdzie nie ma wojny, mamy co jeść i śnieg nie pada nam na głowy, a nasze dzieci chodzą do szkoły. W dużej części świata, w którym żyjemy tak nie jest – ponad 800 milionów ludzi na świecie jest niedożywionych lub cierpi głód. Wszystko co próbowałem robić wynikało z tego, że nie umiałem się zgodzić na to, żeby dzieciaki na polsko-białoruskiej granicy umierały z zimna.
Pomoc uchodźcom na granicy oraz wsparcie ofiar wojny w Ukrainie miały wpływ na to, że otrzymał pan nagrodę. W działania udało się również zaangażować młodzież.
- Zaczęło się bardzo prozaicznie, leżałem na kanapie z moim czteroletnim synem, który obżerał się czekoladą i zacząłem czytać o tym, co dzieje się na granicy z Białorusią. Zobaczyłem te dzieci i pomyślałem, że tak nie może być. Jeździłem na miejsce, zorganizowałem jedną zbiórkę, a potem kolejne. A gdy się już zaczyna, to trudno jest przestać – nie można powiedzieć „sorry, ja rezygnuję”. Z drugiej strony jest to absolutnie obciążające emocjonalnie. W Sejnach powiedziałem, że pomaganie nie jest romantyczne. Wydaje nam się, że to przygoda, ale absolutnie nią nie jest. Bycie świadkiem ludzkiej tragedii jest czymś katastrofalnym.
Ta tragedia ciągle się dzieje. Wojna w Ukrainie trwa, a na granicy z Białorusią wciąż koczują uchodźcy. Mijają miesiące, ludzie mają swoje sprawy i siłą rzeczy ich zainteresowanie pomocą innym maleje. Utrzymanie zaangażowania wśród ludzi na pewno nie jest łatwe.
- To kwestia pewnej retoryki i pokazania, co rzeczywiście się tam dzieje. Nasza młodzież jest fantastyczna, niezwykle emocjonalna, a jej odpowiedź jest natychmiastowa. Nikogo nie trzeba namawiać do pomocy.
Z pewnością znajdzie się wielu ludzi, którzy mają odmienne zdanie, dorośli często postrzegają młodzież jako skupioną na sobie i swoich sprawach. To krzywdzący stereotyp, czy jest coś na rzeczy?
- Myślę, że każde pokolenie poprzedzające będzie tak mówiło, jestem prawie pewien, że moi rodzice albo dziadkowie mówili o mnie to samo. Nie zgadzam się natomiast z tezą, że młodzież jest skupiona na sobie, a na pewno nie bardziej niż każdy z nas. Młodzież jest fantastyczna, ale trzeba z nią rozmawiać. Umiejętność rozmowy i dyskursu w przestrzeni publicznej albo zanika albo zmienia się w pogardliwy żargon.
Oprócz pomocy na granicy i wsparcia uchodźców angażuje się pan także w działania lokalne, pracując na rzecz seniorów oraz młodzieży nieheteronormatywnej.
- Niezależnie od tego kim jesteśmy, każdemu z nas należy się szacunek. Nie wiem skąd to mam, ale od zawsze na sercu leżało mi dobro seniorów. Mimo całego zaplecza socjalnego nadal jest tak, że kondycja seniorów w Polsce nie jest dobra. Wymiar finansowy to jedna rzecz, ale ważniejszy jest wymiar emocjonalny. W naszym powiecie mamy mnóstwo tzw. zakładników czwartego piętra – to ludzie, którzy często latami nie wychodzą z domu, z powodu dysfunkcji, choroby czy nawet strachu. Staramy się im pomóc, choć często bywa tak, że z powodu dumy lub poczucia własnej wartości ciężko jest im przyjąć wsparcie. Obecnie realizujemy akcję „paka dla seniora” – chcemy zorganizować spotkanie wigilijne w domu dziennego pobytu Magnolia i przekazać im paczki świąteczne. Znacznie ważniejsze od wymiaru materialnego będzie jednak spotkanie i rozmowa z nimi.
Jak wygląda sytuacja uczniów nieheteronormatywnych i ich wsparcie?
- Polska jest w tej chwili na drugim miejscu w Europie pod względem liczby prób samobójczych wśród młodzieży do 18 roku życia. Przeganiają nas w tym Niemcy, ale tylko dlatego, że ich populacja jest większa. Dość tragiczne dla młodych ludzi jest jeśli w przestrzeni publicznej mogą usłyszeć z ust czołowych polityków, że są ideologią. Proszę wyobrazić sobie nastolatka, który wstaje rano i dowiaduje się, że nie jest nastolatkiem tylko ideologią. Jako rzecznik praw ucznia miałem w szkole interwencje, podczas których musiałem poświęcić wiele godzin, aby pokazać mu, że jest normalnym młodym człowiekiem. Bycie heteronienormatywnym nie jest kwestią wyboru. W tej chwili na podstawie badań psychologicznych wiemy, że około 80 proc. naszej osobowości rozwija się w wieku prenatalnym i jest związane z gospodarką hormonalną matki. Nie można określać kogoś jako lepszego lub gorszego. To konstytucja gwarantuje nam, że każdy obywatel naszego kraju jest równy.
Z tego co pan mówi wynika, że problemem jest postrzeganie takiej młodzieży przez dorosłych, bo ich rówieśnicy wykazują się większą tolerancją i zrozumieniem. Być może to jednak dorośli, a nie młodzi są zamknięci, mało tolerancyjni?
- Wrócę do tego co mówiłem i zanikających umiejętności komunikacyjnych. Statystyka pokazuje, że jeden akceptujący dorosły jest w stanie w 90 procentach przeciwdziałać próbie samobójczej. Wystarczy naprawdę niewiele, czasem to tylko wysłuchanie. Czasem zdarza się jednak tak, że młody człowiek nie ma w swoim otoczeniu nikogo dorosłego z kim mógłby porozmawiać i to jest katastrofa. I rzeczywiście jest tak, że trzeba reagować w stosunku do dorosłych, bo oni bardzo często są agresorami.
W wielu przypadkach pomoc nauczyciela czy rzecznika będzie tylko doraźna. To musi być bardzo ciężkie.
- I tak i nie. Irena Sendlerowa powiedziała, że jeżeli ratuje się jedno życie, to ratuje się cały świat. Ta doraźność i pomoc jest niewymierna, ale warto.
Wiosną wokół I LO zrobiło się głośno, a to za sprawą wysokiego miejsca w rankingu szkół przyjaznych LGBTQ+. Przedstawiciele Suwerennej Polski uderzali wtedy w szkołę, ataki skierowane były głównie na dyrektor Małgorzatę Targosz, która mocno i zdecydowanie wzięła w obronę uczniów i szkołę. Nie obawia się pan, że również pana zaangażowanie spotka się z atakami ludzi, którzy mają inne poglądy na pomoc uchodźcom czy młodzieży nieheteronormatywnej?
- Zachowanie pani dyrektor we wspomnianej sprawie było piękne. Jak do tej pory po odebraniu nagrody słyszałem same ciepłe słowa, ale nie zawsze jest tak kolorowo. Pamiętam, że po pierwszym przyjeździe z granicy białoruskiej spotykałem się z różnym odbiorem. Nie spodziewałem się wtedy hejtu. Czymś naturalnym wydaje mi się, że jeżeli ktoś jest w potrzebie, to po prostu jedzie się i pomaga. Nie ma dla mnie znaczenia czy to jest dziecko syryjskie, palestyńskie, izraelskie czy ukraińskie. Są jednak ludzie, którzy przypisują temu aspekt polityczny i jest to straszne. W pewnym sensie zapominamy o człowieczeństwie.
Na zakończenie zapytam o obecne działania szkoły. Nie tak dawno zorganizowaliście koncert antywojenny.
- To był koncert STOP WAR promujący naszą płytę „Kołysanka”. Znajduje się na niej 9 utworów antywojennych śpiewanych przez solistów i chór oraz poezja spinająca cały ten materiał. Płyta jest cegiełką, a wszystkie pieniądze, które zbierzemy dzięki niej przeznaczymy na wsparcie Lekarzy bez Granic.
Płytę "Kołysanka" można nabyć w sekretariacie I Liceum Ogólnokształcącego.
Napisz komentarz
Komentarze