Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 21 maja 2024 00:07
Reklama
Reklama

Dwóch mieszkańców Kędzierzyna-Koźla pomaga migrantom na granicy polsko-białoruskiej

Dwóch mieszkańców Kędzierzyna-Koźla pomaga migrantom na granicy polsko-białoruskiej
Temat migracji w Europie jest z nami już od dobrych kilku lat. Zawsze jednak chodziło o sytuację, która dotyczyła takich krajów jak Grecja, Włochy czy Hiszpania, od których to krajów zaczynały się tworzyć korytarze migracyjne oraz szlaki. Do dziś są one drogą dla ludzi z państw pogrążonych wojnami, sytuacją gospodarczą czy wewnętrznymi konfliktami zbrojnymi w postaci wojen domowych, do ich upragnionego raju - Europy. W roku bieżącym kryzys migracyjny dotknął również nas: Polskę i Polaków. Od wschodu od kilku miesięcy na teren Rzeczpospolitej Polskiej próbują się dostać migranci z Iraku, Syrii, Somalii czy Afganistanu. 

Na granicę dojeżdżają z całej Polski wolontariusze, którzy pragną nieść pomóc i nie obchodzi ich to, czyja to wina, że mamy taki stan rzeczy. Nie starają się zagłębiać w sprawy polityczne, nie rozdzielają tego typu spraw na to, czy to wina Łukaszenki, a i czy polski rząd mógłby zareagować inaczej. Po prostu jadą pomagać. Z ciepłymi rzeczami do ogrzania, śpiworami, odzieżą czy w końcu z jedzeniem i wsparciem w postaci dobrego słowa. 

Z Kędzierzyna-Koźla takimi wolontariuszami są Jakub Mączyński i Marcin Tumulka. Dzisiaj są w domu, ale znowu wyruszają w pobliże granic, by spróbować pomóc. Udało nam się porozmawiać z Jakubem, który ma teraz wiele na głowie, ale doskonale wie, że edukacja w temacie światowej migracji jest teraz potrzebna, ponieważ większość naszego społeczeństwa myśli o uchodźcach jako tylko i wyłącznie o terrorystach i obcych, którzy jedyne, czego pragną i do czego dążą, to zniszczenie naszego kraju, Europy czy wywołanie kryzysu gospodarczego. 

- Kuba, dopiero co wróciliście z Marcinem z waszego pierwszego wyjazdu, proszę opowiedzieć o swojej pracy na miejscu ze szczegółami i obserwacjami tego, co tam się dzieje. 

- Pojechaliśmy do małej miejscowości zaraz przy granicy białoruskiej. Kilkaset metrów od granicy stanu wyjątkowego. Założenie całego wyjazdu polegało na tym, by rzeczy, które wcześniej zebraliśmy, dowieźć we wskazane miejsce, w punkt przeładunkowy, gdzie okoliczni mieszkańcy i reszta osób, które pomagają, rozprowadzą te rzeczy dalej właśnie wśród tej migracyjnej społeczności. Trzeba pamiętać i tu zaznaczam, że te osoby robią to w sposób całkowicie legalny, ponieważ duża część migrantów jest w stanie raz na jakiś czas przedostać się przez granicę i granicę stanu wyjątkowego. Wtedy otrzymują najpotrzebniejsze rzeczy. Rzeczy te przekazują uchodźcom zwykli ludzie, mieszkańcy, niezrzeszeni w żadnej oficjalnej organizacji. Na nich ta cała sytuacja też spadła z ogromnym impetem. Oni również starają się pomóc jak tylko potrafią. Z założenia jechaliśmy tam, żeby służyć właśnie takim rodzajem pomocy. Oczywiście, gdyby była możliwość pomocy bezpośredniej i w rejonie objętym stanem wyjątkowym, to też bez zawahania takiej pomocy byśmy udzielali, ale są tam wolontariusze specjalnie do takiego typu pomocy wyszkoleni. Atmosfera, jak na wojnie, w ciągłym napięciu emocjonalnym i fizycznym. Widać, że są już tym wszystkim bardzo zmęczeni. W każdej chwili muszą być gotowi na przykład na to, że trzeba ruszyć do lasu z pomocą. Często w nocy i przy fatalnych warunkach atmosferycznych. To bardzo ciężka praca. Samo noszenie tych rzeczy, zgrzewki wody, śpiwory... To wszystko waży. Czasem, żeby dotrzeć w lesie do potrzebujących, trzeba przejść przez kilka kilometrów. Potem przychodzi kolejny element, który wbija się głęboko w ich psychikę. Widok dzieci, kobiet, starszych ludzi, mężczyzn, którzy są wycieńczeni całą sytuacją. Przemoknięci, zziębnięci, często chorzy. Po przyjeździe na miejsce nasza praca polegała przede wszystkim na logistyce. Sortowaniu wszystkich tych rzeczy, a była ich tona. Lekarstwa dla dzieci w jedno miejsce, śpiwory, koce w następne. To wszystko było wyczerpujące, wie pan... mam tu na myśli sortowanie takich ubrań dla dzieci, wiedząc, że te rzeczy zaraz trafią do tych najmniejszych. Zaraz trafią do lasu. To była praca w ciszy, padały tylko co jakiś czas proste komendy odnoszące się do pracy. Dlatego mówię o tym, że sytuacja tam panująca przypomina wojnę. Był taki moment przed naszym wyjazdem, kiedy wiedzieliśmy ile ludzi czeka na pomoc i po prostu zaczęliśmy zbiórkę rzeczy, pakowanie tych najpotrzebniejszych. Trzeba było wiedzieć wcześniej, że u tych ludzi będą występować problemy żołądkowe ze względu na to, że często piją wodę z kałuży czy próbują żywić się leśnym zielem.  Mieliśmy ze sobą dużo lekarstw. W powietrzu, już na miejscu po przekazaniu wszystkich posortowanych rzeczy wyczuwalne było ogromne napięcie. Kiedy wolontariusze ruszali do lasu... To uczucie jest nie do opisania. 

- Skąd pomysł na to, by zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyć w jedne z najbardziej teraz niebezpiecznych miejsc w naszym kraju?

- Skąd pomysł? Tak naprawdę trudno powiedzieć. Nasze rodziny były bodźcem, śledzimy sytuację na granicy od dawna poprzez różne źródła medialne, złapaliśmy kontakt z miejscowymi mieszkańcami i naprawdę trudno, kiedy posiada się elementarną empatię w sobie, by oglądać zdjęcia dzieci koczujących w lesie, kiedy siedzi się w ciepłym domu, kiedy jest się najedzonym. Zadzwoniłem do Marcina Tumulki i powiedziałem mu: "słuchaj, musimy coś zrobić, musimy tam pojechać i tym ludziom jakoś spróbować pomóc". Dodatkowo pracuję z młodzieżą w Koźlu, dużo lekcji jest o tolerancji, szacunku do drugiego człowieka i pomyślałem, że ciężko uczyć młodzież bez poprzedniej czynnej pomocy, by nie stworzyć sytuacji, w której ta nauka była by tylko taką surową nauką, bez pokrycia. W pewnym sensie chciałem to zrobić również dla moich uczniów. 

- Jak to się wiążę z waszymi zawodowymi obowiązkami? Przecież pracownik humanitarny zwykle nie otrzymuje za swoją pracę ani grosza. 

- Nie określałbym nas w charakterze pracowników humanitarnych, nie jesteśmy z żadnej organizacji czy fundacji. To, co zrobiliśmy i robimy, wychodzi z potrzeby serca. Jak to się wiąże z naszą pracą zawodową? Jest to pewnego rodzaju obciążenie, zwłaszcza, że planujemy kolejny wyjazd. Myślę właśnie, że tutaj jest też ważny przekaz, że nie zarobiliśmy i nie chcieliśmy zarobić na naszej pomocy ani złotówki. Poświęciliśmy tu nasz prywatny czas na coś, co uważaliśmy, że bardzo chcemy zrobić. Trzeba było zorganizować zbiórkę, posortować te rzeczy, zatankować samochód z własnej kieszeni. 

- Nie będziemy tu poruszać osobistych opinii na temat tego, co myślicie o tej sytuacji, ale muszę zapytać. Czy istnieje realne i dobre wyjście z kryzysu migracyjnego? Jeśli tak, to jakie?

- Myślę, że istnieje, ale na pewno powinno być to rozwiązanie systemowe na poziomie struktur naszego państwa. Budowanie muru dla mnie osobiście nie wydaje się być rozwiązaniem dobrym dlatego, że nie uderza ono bezpośrednio w reżim białoruski. Myślę, że tu polityka zagraniczna mogłaby wiele zdziałać, przede wszystkim upublicznianie wszystkich informacji, które dopływają do nas z granicy. Pokazanie całemu światu, w jakiej kondycji na przykład znajdują się sami migranci. Często się zdarza, że tam ludzie po prostu umierają. To, co robią te setki wolontariuszy, to jest oczywiście absolutnie fenomenalna postawa, ale potrzeba jest tutaj rozwiązania bardziej stałego, systemowego. 

- Wielu ludzi uważa, że migranci to przybysze, którzy pragną wojen i chaosu w Europie. Stereotyp, który wyklarował nam się od lat to taki, w którym migrant to terrorysta i koniec kropka. 

- Z założenia wszelkie stereotypy są jak najbardziej krzywdzące, niezależnie od tego, czy tyczą się terroryzmu, preferencji seksualnych, rasy czy religii. Wiele stereotypów wiąże się przecież z nami - Polakami. Często jesteśmy postrzegani na przykład jako złodzieje . Natomiast w tej kwestii to jest zadanie dla szkół, dla różnego rodzaju edukatorów. Konieczność przeprowadzania szerszej edukacji, takiej, która właśnie będzie miała za zadanie mierzyć się ze stereotypami w mojej ocenie jest po prostu niezbędne, dlatego, że nie chcemy wykształcić pokolenia ksenofobicznego, nietolerancyjnego, bez szacunku do drugiego człowieka. Tu, jeśli chodzi o stereotypy właśnie, jest to mechanizm bardzo złożony, więc ja poprzez te doświadczenia z wyjazdu również wielu rzeczy się nauczyłem. Mogę pokazywać uczniom, że nie jest tak, że każdy uchodźca to terrorysta, mogę również mówić o tym, że nie każdy Polak to złodziej, prawda? Ważne jest by przeciwdziałanie wykreowanym już wcześniej poglądom było czymś poparte. 

- Co powiedziałbyś ludziom, by to myślenie zmienić? Poleciłbyś jakąś książkę? Film? Materiały edukacyjne, by każdy miał dostęp do rzetelnych informacji, które rozwieją takie wątpliwości i sprawią, że ludzie zastanowią się, czy aby na pewno to wszystko to jest dokładnie tak jak myślą? 

- Bardzo trudne pytanie. Jestem pewny, że nie tylko ja się nad tym zastanawiam. Tak jak powiedziałem wcześniej, uważam, że edukacja jest tutaj kluczem. Mnóstwo mamy ogólnodostępnych materiałów, które przełamują stereotypy, dających nam do łamania stereotypów mocne argumenty. Bardzo dobrze robi to na przykład PAH czyli "Polska Akcja Humanitarna". Na ich stronach można dowiedzieć się wielu rzeczy. Nawet dzisiaj w szkole mieliśmy taki krótki coaching na temat historii Zaka Ebrahima i jego książki pt. "Syn terrorysty - historia wyboru".Opowiada o człowieku, który przeciął całą spiralę zła skupioną wokół siebie faktycznie będąc synem terrorysty. Wyzwolił się on od takiego mechanizmu wychowawczego, który istniał w jakichś tam wartościach terrorystycznych, a w tej chwili pracuje jako wolontariusz, edukując młodsze pokolenia na temat tego, że nie wolno brać wszystkiego za pewnik, póki czegoś sami nie doświadczymy, nie zobaczymy na własne oczy i nie przekonamy się, co jest dobre, a co jest robieniem krzywdy innym ludziom. W jednym ze swoich filmów pokazuje jak zmieniło się jego myślenie, jak uciekł od rzeczy dla niego normalnych, naturalnych. Takich ludzi na całym świecie jest naprawdę wielu. Fantastyczne materiały ma również Rada Unii Europejskiej, proszę mi wierzyć, że jest z czego wybierać, wystarczy tylko chcieć.

- Polski rząd i politycy partii rządzącej są o krok od czynności pozwalających na rozpoczęcie budowy muru na praktycznie całej długości granicy z Białorusią. Czy mur to jest to, co rozwiąże problem, w którym się znaleźliśmy? 

- Mówi się, że kto buduje mur, ten przestaje widzieć problem. Nie jestem przekonany, że to jest wyjście z takiego stanu rzeczy. Tak jak mówiłem wcześniej, tylko działania systemowe, przede wszystkim dostęp do rzetelnych i sprawdzonych informacji z granicy.  To jest też cierpienie osób, które zostały wplątane w tę politykę reżimu Łukaszenki, którzy doznają teraz ogromnego cierpienia. Natomiast, czy mur rozwiązałby problem ciągłego napływu tych ludzi tutaj? Nie wiem. To bardzo trudne pytania, a ja nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Według mnie jednak budowa muru to działanie krótkowzroczne. 

- Jeśli dzisiaj zapytałbym cię o to, jak widzisz tę samą sytuację za pół roku, rok... Jak myślisz, jaki będzie dalszy przebieg kryzysu migracyjnego na polskiej granicy? 

- Jeżeli nie znajdziemy rozwiązania globalnego, to uważam, że przy spadku temperatur i zmieniającej się aurze wielu ludzi po prostu na naszej granicy umrze. Jeśli ci ludzie w dalszym ciągu będą w tak zwanym pasie śmierci, bo tak nazywa się ten rejon, w którym nie można iść ani do przodu, ani się cofnąć, w fatalnych warunkach, w lasach i na mokradłach, myślę, że będzie coraz gorzej i będzie dochodziło do tragedii. 

- Co odpowiedziałbyś ludziom, którzy w komentarzach do informacji o waszych działaniach pisali rzeczy typu: "Czemu nie pomagacie tak Polakom?", "W naszym mieście też jest dużo ludzi, którym trzeba pomóc i nie trzeba jeździć na granicę!", "Niech zabiorą kilku migrantów do siebie do domów", "Najlepiej pomagać obcym, kiedy w Polsce trzeba pomagać wielu rodzinom i starszym" czy w końcu jeden z komentarzy, który zasugerował, byście nie zapomnieli wziąć kwiatów i pluszaków dla uchodźców, jak robiła społeczność niemiecka w 2015r. 

- To bardzo ciekawe. Czemu pomagamy obcym? Czytałem te wszystkie komentarze. Przez myśl przeszło mi nawet to, żeby odpisać niektórym, ale stwierdziłem, że to nie ma sensu. Postaram się to wyjaśnić w tym miejscu. Nie! Nie pomagam tylko "obcym" ludziom. Od wielu lat pracując z uczniami, utwierdzając się w fakcie, że najlepszym systemem nauki jest nauka poprzez doświadczenia, pomagamy projektowo. Bardzo mocno pomagamy na przykład seniorom w akcji "Paka dla seniora", pomagamy najuboższym i najbiedniejszym seniorom z naszego kędzierzyńsko-kozielskiego powiatu od wielu lat co roku, czasem nawet dwa razy do roku przed świętami Bożego Narodzenia i świętami Wielkiej Nocy. Praca polega na tym, że współpracujemy z domem dziennego pobytu "Magnolia", który znajduje się na przeciwko liceum w Koźlu. Przez te wszystkie lata naprawdę wielu niepełnosprawnym seniorom udało się pomóc, więc to nie jest tylko tak, że nagle pojawił się problem na wschodniej granicy, rzuciłem wszystko i postanowiłem pomagać. To jest segment pomocy, który jest mi bliski od wielu lat, no ale ludzie może po prostu tego nie wiedzą. Natomiast mogę się zwrócić do wszystkich, którzy tak myślą, że nie, nie pomagam tylko migrantom. Wielu seniorom przez te wszystkie lata udało się pomóc w sposób naprawdę różny. 

- Teraz znowu wyjeżdżacie, powiedz proszę, co konkretnie zabieracie ze sobą i czy ewentualnie są jeszcze rzeczy, które by się wam przydały? Jeśli ktoś po przeczytaniu tego artykułu chciałby pomóc, to jak? 

- Jesteśmy w fazie projektowania naszego wyjazdu, chcemy przeprowadzić dużą ogólnopolską zbiórkę nie tylko pieniędzy, ale też najpotrzebniejszych rzeczy. Wiemy, jakie są potrzeby, wiemy, czego faktycznie potrzebujemy, wiemy, jaki budżet by nam się przydał. Dokładnie wczoraj zakończyliśmy cały temat podchodzenia do następnego wyjazdu. Jeśli będziemy mieli konkretne linki do zbiórek i portali, gdzie będziemy zbierać pieniądze i rzeczy dla potrzebujących, to będziemy o tym na pewno głośno trąbić. Potem pozostanie nam już tylko podziękować wszystkim za pomoc i działać dalej. 

- Jak sytuacja wpływa na wasze osobiste samopoczucie? Jak ciężka jest praca w sektorze humanitarnym, w tym konkretnym przypadku? 

- Jak taka pomoc wpływa na nasz dobrostan? Bardzo mocno. To jest emocjonalnie wyczerpujące przedsięwzięcie, zadanie. Trudno jest po prostu funkcjonować z tą wiedzą, jaką się ma. Co się dzieje z kobietami na granicy, z dziećmi czy osobami starszymi... Proszę pamiętać, że byliśmy tam przez krótki okres czasu, tam są wolontariusze, którzy wychodzą codziennie do lasów na kilka, kilkanaście godzin i pomagają tym osobom. Stają bezpośrednio przed tymi ludźmi. Proszę mi wierzyć, że są oni w ciężkim stanie emocjonalnym, są wyczerpani. To jest ciężka praca. 

- Na pewno kojarzysz zdjęcie, które wstrząsnęło całym światem. W 2015 roku morze wyrzuciło na brzeg 3-letniego Syryjczyka Aylana Kurdiego, oprócz niego w próbie przedostania się wraz z rodzicami życie stracił też jego 5-letni brat i matka. Uciekali z syryjskiego miasta Kobane przed bojownikami z islamistycznej organizacji Państwa Islamskiego. Na naszej granicy potwierdzono już kilka śmiertelnych przypadków. 

- Powoli mamy do czynienia z sytuacją, która miała miejsce w Grecji, Włoszech czy Hiszpanii, że to wszystko zaczyna się stawać bardzo podobne. Mamy już udokumentowanych kilka przypadków śmiertelnych na granicy, przy czym proszę pamiętać, jaka jest rzeczywistość przypadków w tym pasie śmierci, gdzie nic nie jest potwierdzane, gdzie nikt tak naprawdę niczego nie może się dowiedzieć przez to na przykład, że nie są tam wpuszczani dziennikarze. To jest trudne do oszacowania. Przy teraz zmieniającej się pogodzie i aurze, przy tej kondycji ludzi znajdujących się już dłuższy czas w takich warunkach, a proszę pamiętać, że Ci ludzie też jak my często są po jakichś chorobach, wypadkach. Często towarzyszą im również choroby przewlekłe, które od dawna są z nimi, to przypadków śmiertelnych niestety będzie dużo więcej. 

- Słowo do mieszkańców i społeczności, która negatywnie podchodzi do prób waszej pomocy? - My osobiście nie spotkaliśmy się z nikim, kto jakoś negatywnie był nastawiony do naszej pomocy, do tego co robimy.Nie stanął przed nami nikt i nie powiedział, że nie zgadza się z naszą wizją pomocy akurat na granicy. Wręcz przeciwnie, dostaliśmy duże wsparcie mentalne, a to były setki ludzi. Znajomi, znajomi znajomych, rodziny. Rodzice uczniów z kilku szkół, nauczyciele. To im chcę podziękować za ich fantastyczną pomoc, akcja zbiórki rzeczy i pieniędzy przeszła jakiekolwiek nasze wcześniejsze oczekiwania. Nie będę się odnosił do negatywnych osądów i komentarzy pod naszym adresem. Po co? 

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Tadeo-69 26.11.2021 10:59
Pod pozorem szemranych ćwiczeń, wycięto dwa dorodne drzewa. Sprytnie to sobie nasi włodarze, w kooperacji z nadleśnictwem, wykombinowali! - Bareja, by tego lepiej nie wymyślił.

Realista 26.11.2021 08:30
Jaja sobie robicie? Kto i gdzie widział w naszych okolicach jakikolwiek obóz w lesie, rozumiem gdy organizowano by akcję ratunkową kajakarzy którzy się zapomnieli na którymś spływie i ich złapało tornado, a tak no cóż jak zawsze. Szkoda pieniędzy wyrzuconych w błoto No bo chyba każdy strażak w domu używa piły czy się mylę.

Beznika 26.11.2021 07:08
Na Białym Ługu ????. Odfajkowane, ale czy o to chodzi? I poza tym jaki obóz??? Tu się najwyżej nastolatek na paintballu zgubi. Albo grzybiarz.

tnijcie dalej 25.11.2021 21:54
"Ewakuację obozu harcerskiego w lesie" najlepiej ćwiczyć w lesie, więc służby mogły sobie pojechać na ten przykład w okolice Starej Kuźni czy Kotlarni, bo to co znajduje się teraz na Białym Ługu to jawna kpina, a nie las.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
PRZECZYTAJ