Cztery godziny pani Ania z Kędzierzyna-Koźla próbowała uzyskać pomoc dla swojej 5-letniej córeczki, którą ugryzł kleszcz. W przychodni usłyszała, że ma sama usunąć pajęczaka, tak więc zrobiła. Niestety, głowa kleszcza nadal pozostała w skórze dziecka. Odbijała się od drzwi do drzwi, aż w końcu przyjęto ją na SOR.
Każdy rodzic doskonale wie, że gdy tylko dostrzeżemy kleszcza w ciele naszego dziecka, należy go niezwłocznie usunąć. Niestety, nie zawsze wiemy jak, a nawet jeśli nasza wiedza jest wystarczająca, to nie zawsze udaje się to zrobić w całości.
Pajęczak pozostawiony w skórze może być przyczyną wielu problemów. Fragment aparatu gębowego prawdopodobnie nie zwiększa narażenia zachorowania na wiele chorób przenoszących przez kleszcze, natomiast pozostawienie całej głowy lub większego fragmentu pajęczaka wraz z gruczołami ślinowymi może potencjalnie zwiększyć ryzyko zakażenia. Tak więc nie będąc fachowcem trudno ocenić, czy to co zostało w ciele jest niebezpieczne dla zdrowia.
Z tym problemem zmierzyła się pani Ania z Kędzierzyna-Koźla, której córeczka została ugryziona przez kleszcza. Jak się okazało, nie tak prosto usunąć pajęczaka, a w tym przypadku trudno było również uzyskać pomoc medyczną.
- Nigdy wcześniej ani ja, ani moja córka, nie miałyśmy do czynienia z kleszczem. Nie wiedziałam, jak go prawidłowo wyciągnąć, wiec zadzwoniłam do mojej przychodni. Kazano mi zrobić to samodzielnie, więc tak też uczyniłam. Niestety głowa kleszcza została w ciele córeczki. Pojechałam do apteki, gdzie pracuje moja koleżanka farmaceutka, również nie potrafiła usunąć pozostałości po pajęczaku - mówi pani Ania.
Kobieta pojechała z córeczką do szpitala, aby skorzystać z punktu nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej działającego przy kozielskim szpitalu. Niestety, nie została tam przyjęta, zrezygnowana udała się więc na Szpitalny Oddział Ratunkowy.
- Na SOR chcieli ode mnie zaświadczenia na piśmie, że w punkcie nocnej i świątecznej pomocy mnie nie przyjęto. Byli bardzo zdziwieni, że nie udzielono nam pomocy - opowiada pani Ania.
Kobieta zgodnie z wytycznymi poszła po zaświadczenie o nieudzieleniu pomocy. Przekazała je lekarzowi na SOR i w końcu została przyjęta.
- Cała akcja od momentu wgryzienia kleszcza trwała około 4 godziny. Nie wiedziałam, gdzie w tym mieście mogę uzyskać pomoc. Wszędzie przed przychodniami czytamy plakaty informujące o tym, jak ważne jest szybkie i skuteczne usunięcie kleszcza, a w rzeczywistości jesteśmy pozostawieni z problemem sami sobie. Nie chciałam zajmować czasu na SOR, bo przecież trafiają tam ciężkie przypadki, wymagające niezwłocznej pomocy. Jednak brak innej formy pomocy w naszym mieście zmusił mnie do tego, aby tam prosić o przyjęcie. Cały zabieg trwał zaledwie kilka minut, a zamieszania i nerwów zdecydowanie za dużo - podkreśla pani Ania.
Szpital ustosunkował się do historii pani Ani, przyznając, że nie powinno dochodzić do tego typu sytuacji.
- Rozumiemy niepokój pani Anny jako rodzica, jak również to, że chciała uzyskać natychmiastową pomoc w tej stresującej sytuacji. Jesteśmy przekonani, że nawet w tak niedużej, z punktu widzenia medycznego, sprawie, powinniśmy pomóc bez zbędnej dyskusji i zwłoki, udzielając fachowej pomocy lekarskiej z ambulatoryjną włącznie. Mimo trudności i nieporozumienia tak zresztą się stało - mówi Adam Liszka, osoba upoważniona do udzielania informacji w imieniu szpitala.
Lekarz w punkcie Nocnej i Świątecznej Opieki nie ma możliwości udzielenia pomocy ambulatoryjnej i stąd prawdopodobnie powstała okoliczność odesłania na SOR w celu pomocy. Był to najbliższy możliwy do szybkiej realizacji kontakt ambulatoryjny.
- Zabrakło z pewnością empatii w postępowaniu SOR i w rozpoznaniu dokumentacji sprawy dotyczącej tego przypadku (...) Jednak należy pamiętać, iż specyfika pracy Szpitalnego Oddziału Ratunkowego jest taka, iż każdy nawet najmniejszy przypadek skorzystania z jego pomocy musi być dobrze udokumentowany. Przepraszam za brak empatii i niepotrzebne kłopoty z tym związane. Postaramy się tak udrożnić procedury i uczulić osoby zarówno w punkcie Nocnej i Świątecznej Opieki Medycznej jak i na SOR, by takich sytuacji uniknąć. - dodaje Adam Liszka.
Reklama
Nikt nie chciał wyciągnąć jej dziecku kleszcza. Matka z dzieckiem była odsyłana od drzwi do drzwi
- Redakcja
- 23.09.2020 09:05
Data dodania:
23.09.2020 09:05
Napisz komentarz
Komentarze