Gdy jej córeczka przyniosła do domu dwa małe kociaki, od razu pokochała te zwierzęta. Od tamtej chwili robi dla nich wiele. Pracując w schronisku dla zwierząt, niemal codziennie ma do czynienia z cierpieniem, którego sprawcami zazwyczaj są ludzie. Pani Wiesława Knipfelberg to wyjątkowa osoba o niezwykłym sercu dla zwierząt.
W kociarni w kędzierzyńsko-kozielskim schronisku dla zwierząt przebywa obecnie 65 osobników. Pani Wiesława nie tylko troszczy się o koty, które do niej trafiają, ale również pomaga tym, którzy zdecydowali się adoptować któregoś z nich.
- Przybłąkał się do mnie mały kot, niestety nie mogę go trzymać w domu, więc się zwróciłam z problemem do schroniska. Od razu udzielono mi pomocy, wyjaśniono wiele rzeczy, wsparto karmą i dostałam ciepłą budkę. Widać, że pani Wiesia ma serce dla tych czworonogów – mówi mieszkanka Kędzierzyna-Koźla.
Pani Wiesława ma cztery własne koty, do tego codziennie, po zakończeniu pracy w schronisku, zabiera do swojego domu koty wymagające opieki 24-godzinnej. Nie jest to łatwe, lecz ona nie wyobraża sobie zostawić ich samych.
- Ludzie mają negatywny stosunek do kotów. Przeganiają je, gdy spotkają na swojej drodze. Jeśli widzimy zaniedbanego kota, powinniśmy się nim zająć i wysterylizować. Gdyby każdy na swoim podwórku zadbał o koty, to problem z nimi nie byłby tak dotkliwy. Ludzie w naszym mieście raczej nie lubią kotów, nie wiem, z czego to wynika. Chcą po prostu się ich pozbyć, nie myśląc o tym, że one mają prawo żyć – mówi pani Wiesława.
Jak podkreśla miłośniczka kotów, wciąż funkcjonuje utarte myślenie, że jeżeli złapiemy kota i zaniesiemy do schroniska, to zapewnimy mu lepsze życie.
- Niestety dla nich nie jest to nic dobrego, one nie potrafią tu żyć, nie potrafią się zaaklimatyzować i być cały czas w takim środowisku. Trafiają tu najczęściej kotki po wypadkach, zabrane matkom, osierocone, bywa i tak, że ludzie przynoszą koty do sterylizacji i już ich nie obierają – wyjaśnia.
Kolejnym problemem, z jakim zmagają się koty w naszym mieście, są choroby. Schorowanych czworonogów nikt nie chce, trafiają do schroniska, gdzie muszą żyć w wegetacji. Najczęstsza chorobą kocią jest FIP, zakaźne zapalenie otrzewnej, które do lutego było chorobą śmiertelną. Niestety szanse na przeżycie ma niewiele zwierząt. Leki kosztują kilka tysięcy złotych.
- Jest wiele kotów, które ze względu na chorobę, nie znajdą nigdy domu. Ja właśnie takiego kota mam. Został znaleziony kilka lat temu w Blachowni, był skierowany na eutanazję. To było kilkutygodniowe kociątko, wzięłam go do domu i postanowiłam odkarmić. Kot stracił jedno oczko, z drugiego odkleja mu się siatkówka. Gdybym go nie przygarnęła, nigdzie nie znalazłby domu. Niestety mój kot zachorował na nieuleczalną chorobę FIP, zakaźne zapalenie otrzewnej. W lutym tego roku pojawiła się szansa dla tych kotów, lek przebadany klinicznie, ale niezarejestrowany. Jest trudno dostępny i niestety kosztuje kilka tysięcy złotych. Na Facebooku jest grupa osób, która wspiera się wzajemnie w chorobach kotów. Oni też pomagają w zamówieniu leku na FIP. To jest smutne, że z takiej szansy wyleczenia swojego pupila może skorzystać tak niewiele osób – mówi Pani Wiesława.
Kot pani Wiesi żyje tylko dzięki temu, że kobieta pożyczyła pieniądze od znajomych, rodziny i wykupiła lek dla swojego pupila. Koty według niej to niezwykłe zwierzęta, które zasłużyły na więcej szacunku, zrozumienia i serca ze strony ludzi.
Kliknij, aby przejść na stronę zbiórki
Reklama
Dla tych pupilów poświęciła swoje życie. Pani Wiesia i jej koci świat
- 02.12.2019 17:27
Napisz komentarz
Komentarze