Po ponad 50 godzinach ciężkiej pracy strażaków i pracowników składowiska udało się ugasić pożar odpadów wielkogabarytowych przy ulicy Naftowej w Sławięcicach. Rozmawiamy z młodszym brygadierem Markiem Kocielskim, zastępcą komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Kędzierzynie-Koźlu, który przez większość czasu dowodził akcją.
- Jak wyglądała cała akcja?
- Kiedy rozpoczęliśmy działania, pożar był mocno rozwinięty. Do przekopania była cała hałda o wielkości 20x10x10 metrów zmieszanych odpadów wielkogabarytowych oraz taka sama hałda zwykłych tworzyw sztucznych i plastików. W ciągu ostatnich dni obie te hałdy zostały przerzucone przy użyciu ciężkiego sprzętu, który tutaj pracował przez ponad dwie doby. W kluczowym momencie były to trzy fadromy oraz chwytak.
- Ilu strażaków brało udział w akcji gaśniczej?
- W kulminacyjnym momencie w akcji brało udział około stu strażaków. Średnio jednak na miejscu było około 60 strażaków PSP i OSP. Jednostki OSP przyjeżdżały tutaj do nas, zmieniały się oraz realizowały zadania razem z nami. Mieliśmy również wsparcie z sąsiednich komend. Komenda wojewódzka codziennie przysyłała nam wytypowane samochody, które nas wspomagały. Łącznie podczas tych trzech dni przez miejsce akcji „przewinęły” się ponad 84 zastępy i około 290 strażaków.
- Co stwarzało największe problemy?
- Problemem nie tyle był dostęp do wody, co sposób gaszenia. Utworzyła się skorupa ze spalonych śmieci, która blokowała dostęp środków gaśniczych. Zmuszeni byliśmy najpierw ją przekopać.
- Jak skomplikowana była to akcja?
- To nie była trudna akcja, była jednak długotrwała i uciążliwa, ponieważ działania musiały być prowadzone permanentnie. Gdybyśmy choć na chwilę odpuścili, pożar znów przybrał by na sile. Musielibyśmy gasić wszystko od nowa. Na chwilę obecną cały teren sprawdziliśmy kamerami termowizyjnymi i nie mamy żadnych odstępstw temperaturowych, więc zakładamy, że wszystko jest ugaszone. Dla pewności do rana po zakończeniu akcji na terenie składowiska został jeden zastęp strażaków.
- Czy bateria mogła być przyczyną pożaru?
- W sobotę przewiezione były tutaj odpady, był to dosyć duży ładunek. Został on ubity na tej hałdzie, w związku z tym istnieje prawdopodobieństwo, że w początkowej fazie ogień nie został zauważony. Zarzewie wystąpiło na środku hałdy. Mogła to być bateria, może jakieś chemikalia, może nastąpiło połączenie kilku czynników. Są to różne odpady, z różnych miejsc. Mogły się tutaj tak przemieszać, a efekt wszyscy widzieliśmy.
- Czy sprzęt wykorzystywany podczas akcji był wystarczający?
- Przede wszystkim mieliśmy problem z ciężkim sprzętem typu fadromy i chwytaki. My jako straż pożarna nie posiadamy tego typu pojazdów. Był to największy problem, gdy stanęliśmy w obliczu konieczności rozebrania hałdy. Bardzo nam pomogła firma zarządzająca miejskimi odpadami. To ona zapewniła taki sprzęt. Jeżeli chodzi o nasze wyposażenie, niestety nie udało się uniknąć strat. Warunki były trudne. Węże narażone były na rozcięcie przez wystające druty czy rozsypane szkło. Uszkodzeniu uległo piętnaście odcinków węży, jeden rozdzielacz i radiostacja. Zużyliśmy sporo środka pianotwórczego, którym na początku próbowaliśmy gasić pożar. Taki środek działa jako zwilżacz, pozwala dotrzeć do innych warstw. Ta próba niestety się nie powiodła w pełnym zakresie. Zużyliśmy go ponad cztery tony, jest to dosyć znaczna ilość.
- Czy strażacy, pomimo wycieńczającej, długiej pracy są gotowi do dalszych działań na terenie naszego powiatu?
- Tylko ułamek naszego sprzętu uległ uszkodzeniu. Przy normalnych działaniach też to się dzieje, chodzi tylko o skalę. Rozwinęliśmy blisko pięć kilometrów linii wężowej, czyli łącznie tych węży była ogromna ilość, więc kilkanaście, które uległy uszkodzeniu, to zaledwie promil. Zawsze jesteśmy gotowi do działań.
To była długa i żmudna akcja. Rozmowa z dowódcą działań gaśniczych na składowisku
- 29.08.2019 10:19
Napisz komentarz
Komentarze