Ich miłość przezwyciężyła wszystko, ich historia daje nadzieję. Gdy jedno dziecko rodzi się niepełnosprawne, a drugie zapada na białaczkę, wydaje się, że człowiek więcej nie udźwignie. Los rzucał jednak im kolejne kłody pod nogi, nadchodziły kolejne złe wiadomości… Jednak oni udowodnili, że uczuciem i nadzieją pokonają wszystko, walcząc o swoją rodzinę. Poznajcie niezwykłe małżeństwo i niezwykłą historię Iwony i Pawła Mrugałów z Kędzierzyna-Koźla.
Ich historia jest z pozoru smutna, ale tak naprawdę napawa ogromnym optymizmem. Ich postawa udowadnia, że nigdy nie można się poddawać, a prawdziwe uczucie, nadzieja i wytrwałość są wstanie pokonać naprawdę wiele.
Kiedy Iwona i Paweł Mrugała oczekiwali na przyjście na świat swojego dziecka, nie spodziewali się, z jakimi problemami przyjdzie się im mierzyć. Ich synek był dzieckiem bardzo oczekiwanym, wybrali mu imię Miłosz – dziecko miłości. W 20 tygodniu ciąży usłyszeli od lekarza prowadzącego, że ich synek nie będzie zdrowy.
– Na początku wiedzieliśmy tylko, że synek ma troszkę powykręcane stopy, z czasem, że także dłonie. Potem dowiedzieliśmy się, że najprawdopodobniej będzie miał złączone paluszki u stóp, kolana będą się wyginać w drugą stronę, a do tego okazało się, że mam taśmy owodniowe i może się urodzić bez kończyn, taśmy mu je obetną – mówi Iwona.
Kiedy człowiek, człowiekowi odbudowuje nadzieję…
Kontrolne badanie płodu było dla młodych rodziców coraz trudniejsze. Skrupulatnie zbierane resztki nadziei rozsypywały się przy każdym spojrzeniu lekarza, a słów nie dających otuchy nie potrafili wymazać. Niestety rokowania nie były dobre, lekarze zasugerowali aborcję…
– Zdecydowaliśmy się rodzić w Rudzie Śląskiej, bo tam jest naprawdę wielu dobrych specjalistów. Tamtejsza pani doktor doradziła nam konsultację z genetykiem. Sugerowano nam aborcję, jednak ja nie zdecydowałam się na to. Powiedziała nam, że Miłosz urodzi się z bardzo poważną wadą i prawdopodobnie nie przeżyje 2 tygodni, umierając w cierpieniu – wspomina Iwona.
Małżeństwu lekarze zasugerowali przeprowadzenie jeszcze jednego badania. Niestety było tak drogie, że rodzina nie mogła sobie na to pozwolić. Iwona i Paweł czuli ogromną bezsilność i nie wiedzieli, co dalej robić. To co się wydarzyło później bardzo ich zaskoczyło.
– Pani doktor, która znała nas zaledwie godzinę, zdecydowała się za to zapłacić. Byśmy w szoku. To, co zrobiła, było dla nas naprawdę bardzo zaskakujące, poczuliśmy radość, że nasz Miłoszek będzie mógł mieć to tak ważne badanie – dodaje.
Pierwsze ruchy rozwiały wątpliwości, a miłość walczyła ze strachem
Kiedy Iwona wróciła do domu, bo Paweł musiał być w pracy, nie wiedziała, jak z nim porozmawiać. Jak przekazać mężowi informacje o tym, że lekarze dali im wybór i teraz losy Miłoszka są w ich rękach. Wtedy poczuła pierwsze ruchy dziecka.
– Już wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. To był dla mnie jasny znak, że nasze dziecko jest twardsze niż myślimy i damy mu szansę. Wykonaliśmy to badanie i na szczęście wykluczono tę wadę, o której mówiła pani doktor – opowiada.
Miłoszek urodził się w Rudzie Śląskiej, siłami natury. Poród odbył się bez żadnych komplikacji, synek państwa Mrugałów przyszedł na świat, niestety był bardzo chory.
– Gdy pokazali mi mojego Miłosza, który był totalnie sztywny, wyprostowany, powykręcany, to pierwszy raz poczułam strach. Co teraz? Kto nam pomoże? Gdzie my mamy iść? Jednak opieka i podejście ludzi z tego szpitalu były niesamowite. To naprawdę stary szpital, trochę jak z serialu „Daleko od noszy”, a podejście wyjątkowo empatyczne. Pierwszej nocy przyszła do mnie pielęgniarka i widząc, że płaczę, zapytała czy potrzebuję rozmowy, tabletki – wspomina.
Choroba Miłosza i białaczka córki… kolejny cios w rodzinę
Iwona i Paweł co tydzień jeździli z Miłoszem do Poznania na zabiegi prostowania nóg, było to gipsowanie. Dla tak małego dziecka, wytrzymać w bezruchu przez wiele tygodni, było sporym wyzwaniem. To właśnie w Poznaniu usłyszeli wstępną diagnozę, którą potem potwierdzono w szpitalu w Krakowie – artrogrypoza.
– Potwierdzono nam chorobę i przedstawiono sposób leczenia. Nikt nie wiedział, czy on będzie chodził. Znaleźliśmy klinikę w Niemczech, ale niewiele więcej się dowiedzieliśmy, poza kosztami leczenia, które były ogromne. Było to dla nas kwoty nieosiągalne, zdecydowaliśmy się na leczenie w Krakowie – mówi Iwona.
Trzy lata po urodzeniu Miłoszka, starsza córka z pierwszego związku pani Iwony zachorowała na białaczkę. To dla rodziny było ogromne obciążenie zarówno finansowe, jak i emocjonalne. Iwona nie ukrywa, że widząc cierpienia swoich i innych dzieci, zwątpiła w Boga.
– Kiedy oglądałam w telewizji chore dzieci, mówiłam sobie, że nie dźwignęłabym tego. Jednak da się, kiedy w to wchodzisz, musisz się odnaleźć i wygrzebać siły, aby to wszystko przetrwać. Mijaliśmy się, z jednym dzieckiem trzeba było jechać do Krakowa, z drugim do Wrocławia. Cały czas w rozjazdach. Wigilię spędzaliśmy w szpitalu. Na szczęście córka wyzdrowiała, bo nie wiem, jakbym z tym wszystkim sobie poradziła – opowiada Iwona.
Kiedy pytali lekarzy, jak z ich synkiem, słyszeli ciągle jedno zdanie: lepiej nie będzie, módlcie się, by nie było gorzej.
Niezwykła pani Ewa i radość z małych, wielkich rzeczy
Dla matki usłyszeć takie rzeczy to prawdziwy dramat, tym bardziej, że wierzyła w każde słowo lekarzy. Iwona dużo słyszała o pani Ewie z „Promyczka”, która ma niezwykły dar do rehabilitacji dzieci. Miłosz zaczął rehabilitację w Środowiskowym Domu Samopomocy „Promyczek”.
– Z niej bije taki spokój, ona pierwsza dała nam nadzieję. Położyła go, on taki biedny, zagipsowany, wygięty, ale powiedziała, że zrobi wszystko, by mu pomóc. Patrząc na to, w jakim stanie był Miłosz, gdy tam trafił, a w jakim jest teraz… Chyba do końca życia nie przestaniemy być jej wdzięczni – przyznaje Iwona.
Miłosz miał również wiele innych bolesnych operacji i zabiegów, aby nieco przywrócić jego sprawność.
– Gdy miał nacinane ścięgna Achillesa, cierpiał strasznie. Trzymałem mu nóżkę, a on biedny z krzyku tracił przytomność. Dobrze, że Miłoszek już tego nie pamięta. Naprawdę wiele musiał przeżyć, aby wyprostować nóżki – mówi Paweł.
Jednak wiara rodziców w syna, pomoc i wsparcie wielu osób dało naprawdę niesamowite efekty.
– Miłosz ma 9 lat i cieszymy się z każdego jego sukcesu. Gdy sam ściągnie skarpetki rozpiera nas duma. Nagraliśmy film instruktażowy, Miłosz wszystko tam sam tłumaczył i wysłaliśmy na grupę dzieci z artrogrypozą, gdzie wypowiedział się jego lekarz – „Miłosz, jesteś wielki”. Jak patrzę na jego postępy i na jego podejście do życia i swojej choroby, to mogę zdecydowanie powiedzieć, że to on sam dodaje nam sił – mówi Iwona.
Miłosz porusza się przy pomocy ortez, szybko traci równowagę, ale chodzi, co dla lekarzy było bardzo mało prawdopodobne. Przede wszystkim Miłosz ma niezwykła rodzinę, która wierzy w niego i motywuje do realizacji marzeń. Chłopiec żyje tak jak inne dzieci w jego wieku, chodzi na plac zabaw, jeździ hulajnogą, realizuje pasje takie jak np. origami. Jest świadomy tego, że nie wszystko może robić, tak jak zdrowe dzieci, mimo to żyje radośnie i daje rodzinie dużo szczęścia.
Koszty rehabilitacji Miłosza takie jak np. turnusy rehabilitacyjne są bardzo wysokie, rodzina ma swoje konto na fundacji „Zdążyć z pomocą” gdzie można dokonywać wpłat:
Alior Bank S.A 42 2490 0005 0000 4600 7549 3994
tytuł: 23519 Mrugała Miłosz i Alicja darowizna na pomoc i ochrona zdrowia
Możemy również przeznaczyć swój 1% podatku
KRS 0000037904
cel: 23519 mrugała Miłosz i Alicja
Niesamowite co człowiek potrafi znieść. Chylę głowę przed takimi rodzicami. Jesteście wielcy. Życzę byście nie tracili nadziei i mieli zawsze tyle siły. I żebyście się zawsze kochali. Zasługujecie na słowa uznania. To tyczy się wszystkich opiekunów niepełnosprawnych i chorych
Setki razy słyszałem, czytałem że „Polscy lekarze nie dawali szansy…”. Nasi lekarze to cienkie bolki, a studia to tylko kucie na pamieć. Do USA dzieli nas 100 lat.