Lekarze nie dawali im nadziei, rehabilitacja zdziałała cuda. Historia małego, dzielnego Miłosza i jego niezwykłych rodziców

2

Ich miłość przezwyciężyła wszystko, ich historia daje nadzieję. Gdy jedno dziecko rodzi się niepełnosprawne, a drugie zapada na białaczkę, wydaje się, że człowiek więcej nie udźwignie. Los rzucał jednak im kolejne kłody pod nogi, nadchodziły kolejne złe wiadomości… Jednak oni udowodnili, że uczuciem i nadzieją pokonają wszystko, walcząc o swoją rodzinę. Poznajcie niezwykłe małżeństwo i niezwykłą historię Iwony i Pawła Mrugałów z Kędzierzyna-Koźla. 

Ich historia jest z pozoru smutna, ale tak naprawdę napawa ogromnym optymizmem. Ich postawa udowadnia, że nigdy nie można się poddawać, a prawdziwe uczucie, nadzieja i wytrwałość są wstanie pokonać naprawdę wiele.

Kiedy Iwona i Paweł Mrugała oczekiwali na przyjście na świat swojego dziecka, nie spodziewali się, z jakimi problemami przyjdzie się im mierzyć. Ich synek był dzieckiem bardzo oczekiwanym, wybrali mu imię Miłosz – dziecko miłości. W 20 tygodniu ciąży usłyszeli od lekarza prowadzącego, że ich synek nie będzie zdrowy.

Na początku wiedzieliśmy tylko, że synek ma troszkę powykręcane stopy, z czasem, że także dłonie. Potem dowiedzieliśmy się, że najprawdopodobniej będzie miał złączone paluszki u stóp, kolana będą się wyginać w drugą stronę, a do tego okazało się, że mam taśmy owodniowe i może się urodzić bez kończyn, taśmy mu je obetną – mówi Iwona.

Kiedy człowiek, człowiekowi odbudowuje nadzieję…

Kontrolne badanie płodu było dla młodych rodziców coraz trudniejsze. Skrupulatnie zbierane resztki nadziei rozsypywały się przy każdym spojrzeniu lekarza, a słów nie dających otuchy nie potrafili wymazać. Niestety rokowania nie były dobre, lekarze zasugerowali aborcję…

Zdecydowaliśmy się rodzić w Rudzie Śląskiej, bo tam jest naprawdę wielu dobrych specjalistów. Tamtejsza pani doktor doradziła nam konsultację z genetykiem. Sugerowano nam aborcję, jednak ja nie zdecydowałam się na to. Powiedziała nam, że Miłosz urodzi się z bardzo poważną wadą i prawdopodobnie nie przeżyje 2 tygodni, umierając w cierpieniu – wspomina Iwona.

Małżeństwu lekarze zasugerowali przeprowadzenie jeszcze jednego badania. Niestety było tak drogie, że rodzina nie mogła sobie na to pozwolić. Iwona i Paweł czuli ogromną bezsilność i nie wiedzieli, co dalej robić. To co się wydarzyło później bardzo ich zaskoczyło.

Pani doktor, która znała nas zaledwie godzinę, zdecydowała się za to zapłacić. Byśmy w szoku. To, co zrobiła, było dla nas naprawdę bardzo zaskakujące, poczuliśmy radość, że nasz Miłoszek będzie mógł mieć to tak ważne badanie – dodaje.

Pierwsze ruchy rozwiały wątpliwości, a miłość walczyła ze strachem

Kiedy Iwona wróciła do domu, bo Paweł musiał być w pracy, nie wiedziała, jak z nim porozmawiać. Jak przekazać mężowi informacje o tym, że lekarze dali im wybór i teraz losy Miłoszka są w ich rękach. Wtedy poczuła pierwsze ruchy dziecka.

Już wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. To był dla mnie jasny znak, że nasze dziecko jest twardsze niż myślimy i damy mu szansę. Wykonaliśmy to badanie i na szczęście wykluczono tę wadę, o której mówiła pani doktor – opowiada.

Miłoszek urodził się w Rudzie Śląskiej, siłami natury. Poród odbył się bez żadnych komplikacji, synek państwa Mrugałów przyszedł na świat, niestety był bardzo chory.

Gdy pokazali mi mojego Miłosza, który był totalnie sztywny, wyprostowany, powykręcany, to pierwszy raz poczułam strach. Co teraz? Kto nam pomoże? Gdzie my mamy iść? Jednak opieka i podejście ludzi z tego szpitalu były niesamowite. To naprawdę stary szpital, trochę jak z serialu „Daleko od noszy”, a podejście wyjątkowo empatyczne. Pierwszej nocy przyszła do mnie pielęgniarka i widząc, że płaczę, zapytała czy potrzebuję rozmowy, tabletki – wspomina.

Choroba Miłosza i białaczka córki… kolejny cios w rodzinę

Iwona i Paweł co tydzień jeździli z Miłoszem do Poznania na zabiegi prostowania nóg, było to gipsowanie. Dla tak małego dziecka, wytrzymać w bezruchu przez wiele tygodni, było sporym wyzwaniem. To właśnie w Poznaniu usłyszeli wstępną diagnozę, którą potem potwierdzono w szpitalu w Krakowie – artrogrypoza.

Potwierdzono nam chorobę i przedstawiono sposób leczenia. Nikt nie wiedział, czy on będzie chodził. Znaleźliśmy klinikę w Niemczech, ale niewiele więcej się dowiedzieliśmy, poza kosztami leczenia, które były ogromne. Było to dla nas kwoty nieosiągalne, zdecydowaliśmy się na leczenie w Krakowie – mówi Iwona.

Trzy lata po urodzeniu Miłoszka, starsza córka z pierwszego związku pani Iwony zachorowała na białaczkę. To dla rodziny było ogromne obciążenie zarówno finansowe, jak i emocjonalne. Iwona nie ukrywa, że widząc cierpienia swoich i innych dzieci, zwątpiła w Boga.

Kiedy oglądałam w telewizji chore dzieci, mówiłam sobie, że nie dźwignęłabym tego. Jednak da się, kiedy w to wchodzisz, musisz się odnaleźć i wygrzebać siły, aby to wszystko przetrwać. Mijaliśmy się, z jednym dzieckiem trzeba było jechać do Krakowa, z drugim do Wrocławia. Cały czas w rozjazdach. Wigilię spędzaliśmy w szpitalu. Na szczęście córka wyzdrowiała, bo nie wiem, jakbym z tym wszystkim sobie poradziła – opowiada Iwona.

Kiedy pytali lekarzy, jak z ich synkiem, słyszeli ciągle jedno zdanie: lepiej nie będzie, módlcie się, by nie było gorzej.

Niezwykła pani Ewa i radość z małych, wielkich rzeczy

Dla matki usłyszeć takie rzeczy to prawdziwy dramat, tym bardziej, że wierzyła w każde słowo lekarzy. Iwona dużo słyszała o pani Ewie z „Promyczka”, która ma niezwykły dar do rehabilitacji dzieci. Miłosz zaczął rehabilitację w Środowiskowym Domu Samopomocy „Promyczek”.

Z niej bije taki spokój, ona pierwsza dała nam nadzieję. Położyła go, on taki biedny, zagipsowany, wygięty, ale powiedziała, że zrobi wszystko, by mu pomóc. Patrząc na to, w jakim stanie był Miłosz, gdy tam trafił, a w jakim jest teraz… Chyba do końca życia nie przestaniemy być jej wdzięczni – przyznaje Iwona.

Miłosz miał również wiele innych bolesnych operacji i zabiegów, aby nieco przywrócić jego sprawność.

Gdy miał nacinane ścięgna Achillesa, cierpiał strasznie. Trzymałem mu nóżkę, a on biedny z krzyku tracił przytomność. Dobrze, że Miłoszek już tego nie pamięta. Naprawdę wiele musiał przeżyć, aby wyprostować nóżki – mówi Paweł.

Jednak wiara rodziców w syna, pomoc i wsparcie wielu osób dało naprawdę niesamowite efekty.

Miłosz ma 9 lat i cieszymy się z każdego jego sukcesu. Gdy sam ściągnie skarpetki rozpiera nas duma. Nagraliśmy film instruktażowy, Miłosz wszystko tam sam tłumaczył i wysłaliśmy na grupę dzieci z artrogrypozą, gdzie wypowiedział się jego lekarz – „Miłosz, jesteś wielki”. Jak patrzę na jego postępy i na jego podejście do życia i swojej choroby, to mogę zdecydowanie powiedzieć, że to on sam dodaje nam sił – mówi Iwona.

Miłosz porusza się przy pomocy ortez, szybko traci równowagę, ale chodzi, co dla lekarzy było bardzo mało prawdopodobne. Przede wszystkim Miłosz ma niezwykła rodzinę, która wierzy w niego i motywuje do realizacji marzeń. Chłopiec żyje tak jak inne dzieci w jego wieku, chodzi na plac zabaw, jeździ hulajnogą, realizuje pasje takie jak np. origami. Jest świadomy tego, że nie wszystko może robić, tak jak zdrowe dzieci, mimo to żyje radośnie i daje rodzinie dużo szczęścia.

Koszty rehabilitacji Miłosza takie jak np. turnusy rehabilitacyjne są bardzo wysokie, rodzina ma swoje konto na fundacji „Zdążyć z pomocą” gdzie można dokonywać wpłat:

Alior Bank S.A 42 2490 0005 0000 4600 7549 3994

tytuł: 23519 Mrugała Miłosz i Alicja darowizna na pomoc i ochrona zdrowia

Możemy również przeznaczyć swój 1% podatku

KRS 0000037904

cel: 23519 mrugała Miłosz i Alicja

 

2 KOMENTARZE

  1. Niesamowite co człowiek potrafi znieść. Chylę głowę przed takimi rodzicami. Jesteście wielcy. Życzę byście nie tracili nadziei i mieli zawsze tyle siły. I żebyście się zawsze kochali. Zasługujecie na słowa uznania. To tyczy się wszystkich opiekunów niepełnosprawnych i chorych

  2. Setki razy słyszałem, czytałem że „Polscy lekarze nie dawali szansy…”. Nasi lekarze to cienkie bolki, a studia to tylko kucie na pamieć. Do USA dzieli nas 100 lat.

Skomentuj

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj