Po ostatnich wydarzeniach w Blachowni znów rozgorzała dyskusja na temat zabezpieczenia powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego pod kątem ratownictwa medycznego. Przez całą dobę w gotowości są tylko cztery karetki. Życie nieraz pokazało już, że to za mało.
Środa, dochodzi 11, na przystanek przy ulicy Zwycięstwa podjeżdża "trzynastka". Pasażerowie od razu widzą, że z mężczyzną, który wszedł do pojazdu, coś jest nie tak. Słania się na nogach, jest śmiertelnie blady. Chwilę później upada na podłogę i już się nie podnosi.
Pierwszy na ratunek rusza kierowca, który rozpoczyna akcję reanimacyjną, pomoc przychodzi też z pobliskiej przychodni zdrowia. W tym samym czasie jeden ze świadków dzwoni na numer alarmowy, aby wezwać pomoc. Zgłoszenie zostaje przyjęte. Okazuje się jednak, że w całym powiecie nie ma żadnej wolnej karetki. Dyspozytor wysyła na miejsce zastępy straży pożarnej. Zadysponowany zostaje także śmigłowiec medyczny, który jednak nie ląduje, bo w między czasie na miejsce dociera ambulans. Na szczęście reanimacja odniosła skutek i mężczyzna odzyskał funkcje życiowe. Został zabrany do szpitala.
Taka sytuacja na terenie powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego zdarza się nie po raz pierwszy. W żadnym razie nie jest to zastrzeżenie do pracy zespołów ratownictwa medycznego, jednak w powiecie o tej wielkości i specyfice (zakłady chemiczne) jest ich po prostu za mało. Dlatego co jakiś czas zdarza się, że gdy następuje kumulacja wezwań, nie ma żadnej wolnej karetki, a z pomocą śpieszą ratownicy straży pożarnej. Miała też miejsce sytuacja, gdy do Kędzierzyna-Koźla śpieszyła karetka ze Zdzieszowic.
Gdy opisaliśmy zdarzenie z Blachowni, kładąc nacisk na akcent dotyczący braku ambulansu, wywołało to lawinę komentarzy. Część osób wskazywała, że źródłem problemu są błahe wezwania dokonywane przez osoby, które rozbolała głowa albo stłukły sobie palec u nogi. Takie zjawisko rzeczywiście istnieje, a pogotowie nieraz apelowało już o rozsądek i niewzywanie karetki, jeśli zdrowie i życie nie są poważnie zagrożone i sami możemy dotrzeć do najbliższego punktu pomocy medycznej. Czy właśnie takie interwencje miały miejsce, gdy w autobusie leżał nieprzytomny mężczyzna?
Zwróciliśmy się do Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego w Opolu z prośbą o udzielnie informacji o zaangażowaniu zespołów w trakcie tego zdarzenia. Żaden z wyjazdów nie wygląda na błahe wezwanie, a raczej rutynową pracę pogotowia.
Jak poinformował portal KK24.pl Krzysztof Waszkiewicz, zastępca dyrektora do spraw medycznych OCRM, do zdarzenia dojechała Karetka ,,S" wracająca z Opola, która przewoziła do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego poparzone dwuletnie dziecko. Czas dojazdu wyniósł 15 min. Waszkiewicz potwierdza, że była ona najbliższym wolnym zespołem ratownictwa medycznego. Aby skrócić czas oczekiwania dyspozytor zadysponował jednostkę Państwowej Straży Pożarnej.
Pozostałe zespoły obsługiwały inne nagłe zdarzenia:
- Karetka ,,S" z Kędzierzyna - zaburzenia oddychania i świadomości;
- Karetka ,,P" z Kędzierzyna jechała z pacjentem do SOR w Kędzierzynie-Koźlu;
- Karetka ,,P" z Polskiej Cerekwi obsługiwał zasłabnięcie w Kędzierzynie-Koźlu.
Liczbę karetek operujących na danym terenie i miejsce ich stacjonowania określa wojewoda w Planie Działania Systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego na podstawie wskaźników dotyczących czasu dotarcia zagrożeń miejscowych, infrastruktury komunikacyjnej i szpitalnej. Z tych wyliczeń wynika, że do zabezpieczenia powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego liczącego prawie 100 tys. mieszkańców wystarczą cztery ambulanse. Życie już kilka razy to weryfikowało, a to właśnie ono jest tu na szali.
Cztery karetki na prawie 100 tysięcy mieszkańców Kędzierzyna-Koźla i powiatu. To za mało [OPINIA]
- Grzegorz Stępień
- 13.04.2018 17:09
Napisz komentarz
Komentarze